Susie. Bez definicji.

lemur in madagascar (2)
(Madagaskar)

Susie poznałam w listopadzie 2013 roku.
Przyjechała z Kalifornii na 3 miesiące do Buenos Aires uczyć się tańczyć tango. Spotkałyśmy się pewnego wieczoru na zajęciach z tańca. Po zajęciach, wracając razem jedną taksówką do domów, śmiałyśmy się do łez. Potem jeszcze wiele razy razem płakałyśmy – czasem ze śmiechu a czasem nie.

Susie mogłaby obdarzyć swoim podróżniczym doświadczeniem co najmniej dziesięć osób. Była na wszystkich kontynentach. To jedna z tych osób, których łatwiej spytać gdzie nie były, niż gdzie były.

Susie jest lekarzem. Pracowała jako lekarz w najbogatszych i najbiedniejszych miejscach na świecie, w najgorętszych i najzimniejszych.

Susie nie wierzy w definicje. Podróżuje, ale nie nazywa się podróżnikiem, leczy ludzi, ale nie nie lubi etykietki lekarz, ma bardzo dużo ezoterycznych przemyśleń, ale nie jest myślicielem. Jak mówi, jest wszystkim tym, bo to czasem robi, ale to nie są definicje jej osoby.

Nie pije alkoholu i nigdy nie piła, bo ma uczulenie.
Nie pali i nigdy nie paliła, bo się dusi.
Za to uwielbia jeść…Kocha azjatycką kuchnię, szczególnie koreańską.

Susie lubi wyzwania. Jednym z nich było nauczenie się po polsku: „Grzesiu, gdzie się gasi światło”. Muszę przyznać, że lepiej jej to wychodziło niż mi, kiedy uczyłam się koreańskiego odpowiednika.

To z, i dzięki Susie odkryłam swojego ducha…
Spędziłyśmy wiele wieczorów na jedzeniu helados* i rozmowach o Tao…
…i chłopakach…zawsze się jakoś zgaduje o chłopakach…

Przedstawiam Wam Susie.

M: Susie, to jest o Twój ostatni dzień w Buenos Aires. Byłaś tu 3 miesiące… Jak było?
S: (hahaha). To jest Twoje pierwsze pytanie??? Jak było???!!!

M: No wiesz, ogólnie, jak było?
S: Ogólnie…? Jak to w życiu. Raz lepiej, raz gorzej.

M: Dlaczego przyjechałaś do Buenos Aires?
S: Chciałam nauczyć się tańczyć tango.

M: Kiedy po raz pierwszy przyszło Ci do głowy, że chcesz tańczyć tango?
S: W Nowej Zelandii. Chciałam nauczyć się tańczyć salsy. Poszłam na zajęcia, na który pokazywano wiele typów tańca i można było ich spróbować. Salsa mi jakoś mi nie wychodziła. Nie wchodziłam w rytm. Za wolna jestem (hahahaha). Za to tango było dla mojego ciała czymś naturalnym. Nigdy nie myślałam wcześniej o tango. Po pierwszej próbie pomyślałam, że chcę się nauczyć. Najlepszym miejscem jest oczywiście Buenos Aires.
Był październik. Moja nowa praca miała się zacząć od marca. Miałam przerwę 3 miesiące. Spakowałam się i przyjechałam.

M: Aha…no tak…chwila wolnego…Każdy mając chwilę wolnego wpada do Buenos Aires potańczyć tango…Przyjechałaś zatem do Buenos Aires. Jak wyglądały Twoje pierwsze zajęcia?
S: (hahahaha) Zostałam zmolestowana. Hahaha.

M: Wiesz, że byłaś inspiracją dla mnie do napisania artykułu pt. „Mechanik samochodowy w Warszawie, czy instruktor tango w Buenos Aires. Rozważania w kontekście reprodukcji”?
S: (hahahaha). Poszłam na pierwsze zajęcia. Nie miałam pojęcia czym jest tango. Wiesz jak to jest…najpierw w tango uczysz się jak chodzić a dopiero z czasem wprowadzasz jakieś figury. Tymczasem mój nauczyciel robił ze mną co chciał. Zarzucał moje nogi na siebie, wyginał mnie w różne strony. Czułam się dziwnie ale robiłam co chciał, bo myślałam, że może tak ma wyglądać to całe tango.

M: Trzy miesiące później już wiesz…na tym polega tango?
S: (hahahah). Nie.

M: Jak wyglądały Twoje ostatnie trzy miesiące w Buenos Aires?
S: Już następnego dnia po przyjeździe poszłam na wspomnianą lekcję. Potem chodziłam na lekcje prywatne i zajęcia grupowe. Pięć razy w tygodniu zajęcia prywatne a po nich 2-3 godziny zajęć grupowych. Po zajęciach grupowych chodziłam na milonga**, czasem dwa. Nogi bolały tak, że nie mogłam chodzić.

M: Co było dla Ciebie najtrudniejsze w tango?
S: Poddanie się prowadzącemu…. Nigdy wcześniej nie tańczyłam, więc nie miałam żadnego doświadczenia w tej roli. W życiu też jestem osobą bardzo niezależną i raczej ciężko mnie prowadzić. Tango nauczyło mnie wiele. To była lekcja życia a nie tylko tańca. Kiedyś uważałam, że prowadzenie i poddawanie się prowadzeniu to kwestia „kontroli”, że mężczyzna prowadząc, kontroluje a kobieta bezmyślnie się temu poddaje. Teraz uważam, że to kwestia zaufania do partnera i swoistego zaproszenia. Wielu doświadczonych milangeros mówiło mi: „to jak Cię prowadzę, to jedynie zaproszenie do zrobienia tego, czy tamtego. Ty nie musisz tego robić”. Niedoświadczeni partnerzy irytują się, gdy nie wykonujesz figury, którą oni chcą, żebyś wykonała. Często bywają wtedy źli. Niedoświadczeni partnerzy nie umieją poradzić sobie z Twoją niezależnością, nie wiedzą, co zrobić, jeśli pójdziesz nie tam, gdzie oni zaplanowali. Doświadczeni partnerzy natomiast doskonale radzą sobie z Tobą jako osobą, potrafią zrozumieć co możesz a czego nie możesz, bądź nie chcesz zrobić, potrafią zrozumieć Twoją osobowość i temperament i się do niej dostosować.

M: Jak w życiu….jak w związkach. Czego jeszcze dowiedziałaś się o życiu dzięki tango? Wiele razy rozmawiałyśmy o tym, że tak jak w tango, tak i w życiu trzeba zachować tak zwane ‘centrum’, swój ‘pion’
S: Ja widzę to w ten sposób: istnieją dwa centra. Jedno, to centrum indywidualne każdego z nas. To nasza oś, nasz pion. Tak samo w tańcu, jak i w życiu, Twój partner może robić dużo rzeczy niezależnie od Ciebie. Może zrobić dwa kroki szybciej, dwa kroki wolniej, może dodawać do swojego tańca jakieś elementy, które wykonuje bez Ciebie. Partnerka nie może opierać na partnerze całej swojej osoby. Jeśli tak jest, to w momencie, gdy on zaczyna dodawać elementy, partnerka traci pion i upada. Dla własnego bezpieczeństwa nie może tego robić.
Jest też drugie centrum. To coś, co tworzymy razem. Tango to nie jest taniec synchroniczny ale spotkanie dwóch niezależnych bytów. Tak jak w życiu, jak w relacji z partnerem, jak w relacji z kimkolwiek. Jeśli nie zachowasz swojego pionu, upadasz.

M: Mogłybyśmy rozmawiać o tańcu, o relacjach godzinami. Wiem, bo tak spędzałyśmy dni i wieczory. Chciałabym jednak zmienić temat i spytać Cię o Twoje podróże. Możesz mi opowiedzieć gdzie już byłaś? Tylko w skrócie proszę (hahahaha)
S: Byłam na siedmiu kontynentach.

M: Rzeczywiście wypowiedziałaś się w skrócie (hahahaha). Co robiłaś na tych siedmiu kontynentach?
S: Podróżowałam i pracowałam.

M: Jak się zaczęło Twoje podróżowanie?
S: Moja rodzina jest z Korei. Jeździłam z Kalifornii do Korei co roku na wakacje z rodziną. Moją pierwszą samodzielną podróż odbyłam po pierwszym roku medycyny. Na uczeli poprosiłam o dziekankę. Nie chcieli mi jej dać ale powiedziałam, że niezależnie od tego, czy mi ją dadzą, czy nie, wyjadę. I wyjechałam. Na rok. Najpierw pojechałam do Afryki – do Mali, potem do Sudanu i Kenii.

M: Pracowałaś tam?
S: Tak, W Kenii pracowałam jako wolontariusz w projekcie dotyczącym prewencji HIV. W Mali przy badaniach nad malarią a w Sudanie w projekcie rozwojowym w pięciu lokalnych wsiach.

microflight over vic falls (2)
(Wodospady Wiktorii)

M: Pojechałaś do Afryki na cały rok?
S: Nie, po Afryce pojechałam do Europy. Tam trochę podróżowałam. Byłam chyba w siedmiu krajach. Potem pojechałam do Indii na miesiąc. Po Indiach wróciłam do domu, żeby skończyć studia.

M: Co było potem?
S: Przez jakiś czas chciałam być chirurgiem ortopedą. Złożyłam nawet podanie, żeby przyjęli mnie na staż, ale w trakcie procesu aplikacji wycofałam dokumenty i złożyłam je do szkoły publicznej opieki zdrowotnej. Przyjęli mnie. Potem wyjechałam do Londynu na rok i tam zdobyłam dyplom lekarza medycyny ratunkowej. Z dyplomem pojechałam na rok pracować do Azji. Pracowałam w Wietnamie a potem w Indonezji po tym, jak kraj ten nawiedziło tsunami. Po tym doświadczeniu wróciłam do Stanów i zrobiłam staż w szpitalu, w izbie przyjęć.

M: Co się działo po stażu?
S: Po stażu pracowałam w kilku stanach u siebie w kraju. Potem pojechałam do Australii. Bardzo źle się czułam w Australii, bo uważałam że Australijczycy są strasznymi rasistami. Miałam kontrakt na pół roku ale wyjechałam po tygodniu. Po tym doświadczeniu wróciłam do domu i chciałam zacząć prowadzić standardowe życie. Znalazłam bardzo dobrą pracę, zarabiałam dobre pieniądze, mieszkałam w fajnym mieszkaniu. Po raz pierwszy w życiu kupiłam meble nie z Ikei (hahahah).

M. Jak długo wytrzymałaś w stanie teraz-już-będę-dorosłym-człowiekiem?
S: 10 miesięcy. Potem zachorował mój tata i po trzech miesiącach zmarł. Zaczęłam się zastanawiać, co ja do cholery robię? Dlaczego robię coś przeciwko sobie, dlaczego żyję nie tak jak chcę? Przecież to nie jest to kim jestem…Rzuciłam pracę i pojechałam do Nowej Zelandii.

M: Czy to był moment, w którym ludzie pomyśleli że jesteś szalona?
S: Większość ludzi nie myśli że jestem szalona. Większość mówi, że chciałaby móc prowadzić takie życie. Ale ich życie jest inne, mają dzieci. To zmienia. Inna rzecz, że nie otwierają się na nowe możliwości. Zawsze powtarzam, to co robię jest proste. Wchodzisz w Internet, szukasz, znajdujesz, kupujesz bilet i lecisz.

M: OK. Wróćmy do Twojej historii. Pojechałaś do Nowej Zelandii. Na jak długo?
S: Na 6 miesięcy. Pracowałam tam jako lekarz. Pracując w Nowej Zelandii masz dużo czasu wolnego więc dużo podróżowałam. To było jak wakacje.

M: Po Nowej Zelandii?
S: Po Nowej Zelandii pojechałam do Południowo-Wschodniej Azji na miesiąc, potem do Indii na miesiąc i do Afryki na 6 tygodni. W Afryce byłam w Zambii, Mozambiku i na Madagaskarze.

M: A potem?
S: Potem pracowałam jako lekarz na statku pasażerskim na morzu śródziemnym.

M: (hahaha) Ok….A potem?
S: (hahahah)…Pojechałam do Wielkiego Kanionu. Potem stwierdziłam, że muszę zarobić trochę pieniędzy. Zatrudniłam się na jakiś czas w szpitalu… a teraz jestem tutaj.

M: Susie… chyba zapomniałaś, że byłaś na Antarktyce?
S: Ahhh….no tak…. …Kiedy ja byłam na Antarktyce? To było przed Nową Zelandią. Zapomniałam o tym. (hahahaha)

antarctica-1 (2)
(Antarktyka)

M: No tak…Takie rzeczy umykają…(hahaha). Co robiłaś na Antarktyce?
S: Pracowałam przez 6 miesięcy jako lekarz

M: OK. Susie. Wszyscy zrozumieli z Twojej krótkiej wyliczanki, że prowadzisz nudne życie….(hahahaha)…Powiedz ile masz lat? 200?

S: (hahahah). 38.

M: Susie, pochodzisz z bogatej rodziny, która Ci to wszystko sponsoruje? Masz bogatego męża? Odziedziczyłaś fortunę?
S: W ogóle nie mam męża. Nie mam też fortuny (hahahah). Mój tata był mechanikiem samochodowym a mama nie pracowała zawodowo. Moi rodzice rozeszli się jak byłam nastolatką i tata nie łożył na mnie i na moją siostrę pieniędzy. Przeżyłyśmy, bo pomagała nam rodzina mamy.

M: Czyli nie jesteś zepsutym dzieckiem, które dostawało zawsze wszystko?
S: Przecież ja wszystkie moje podróże odbyłam z zarobionych przez siebie pieniędzy!

M: Jak to wszystko do cholery organizujesz, Susie?
S: Logistyka nie jest trudna, to kwestia czegoś innego. Ludzie nie otwierają się na możliwości, które świat ma do zaoferowania, bo żyją w społeczeństwie zbudowanym na strachu. Wszystkiego się boimy. Musimy mieć ubezpieczenie na życie, nasz samochód musi być ubezpieczony, nasz dom… Musimy zapewnić bezpieczeństwo sobie, mieć dom, pracę, dzieci. Jak już mamy dzieci, to musimy zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom, itd. Ale to bezpieczeństwo to iluzja. I tak wszyscy musimy przejść przez to samo – wszyscy musimy umrzeć. Żadne ubezpieczenie nas od tego nie uchroni. Pracując w szpitalu widzę, że większość ludzi uświadamia to sobie dopiero umierając. Jeszcze nie spotkałam człowieka który umierając mówi „powinienem był więcej pracować” a wiele mówi „powinienem był mieć więcej dystansu do życia, do siebie, nie bać się i zrobić to, czy tamto”.

M: Susie, czemu podróżujesz?
S: Na różnych etapach swojego życia podróżowałam z różnych powodów. Mając 20 lat podróżowałam, żeby uciec od siebie. Miałam wiele problemów z sobą. Teraz śmieję się z tych, co wyjeżdżają, żeby odnaleźć siebie. 20 lat temu byłam jedną z nich.
Potem podróżowałam, bo to było modne.
Teraz podróżuję, bo lubię stawiać sobie wyzwania.
Większość ludzi boi się być w sytuacji, w której jadą do obcego kraju, nie znają języka, nie wiedzą jak gdzieś dojechać, jak się zachować. A ja to uwielbiam. Niby robisz te same rzeczy ale o ile w domu wyjście do sklepu robisz na tzw. autopilocie, o tyle na wyjeździe to wyzwanie. Wszystko jest wyzwaniem. Na wyjeździe czujesz się dumna i ceszysz się, że rozpracowałaś lokalną komunikację, że dojechałaś gdzieś autobusem sama, a nie że wzięłaś taksówkę. Tego nie doświadczasz w domu. Podróżowanie pozwala też być w teraźniejszości. Nie w przeszłości, nie przyszłości. Musisz się skupić na tu i teraz, bo nigdzie nie dojedziesz, niczego nie zobaczysz, niczego nie zrobisz.

M: Susie, za 5 godzin wylatujesz z Buenos Aires. Jakie nudne (hahahaha) rzeczy będziesz robić dalej?
S: Jadę na 5 dni do domu do Los Angeles do mamy.

M: Wyprać rzeczy?
S: (hahahha). Nie, zmienić.

M: A potem?
S: Potem lecę do Singapuru. Spędzę tam kilka dni. Potem będę przez 2 tygodnie pracować na statku, który jedzie do Tajlandii, Kambodży, Wietnamu i Hong Kongu. Zostanę w Hong Kongu przez kilka dni. Potem jadę nurkować do Malezji. Potem lecę do Japonii na 3 tygodnie. Potem do Korei na 10 dni. Po Korei wracam do domu, do Kalifornii na całe 3 tygodnie. I stamtąd lecę na Alaskę na 2 tygodnie. Tam będę pracować. A potem lecę do Nowego Jorku, gdzie będę przez rok pracować w hospicjum.

M: Dlaczego wybrałaś hospicjum?
S: Umieranie to szczególny moment. To część życia. Czuję, że będę uczestniczyła w czymś bardzo osobistym. Czuję wagę tego momentu.

M: Musisz iść na ostatnie swoje zajęcia z tanga, więc kończymy. Susie, gdzie widzimy się następnym razem?
S: W Nowym Jorku. Przyjedź do Nowego Jorku. Pójdziemy na milonga.

M: Kiedy przyjedziesz do Polski?
S: Lipcu 2015. Wtedy są festiwale tanga w Finlandii i Chorwacji. Polska jest jakoś po drodze, nie? (hahahah)

Kilka zdjęć od Susie:

baobab trees madagascar (2)
(Madagaskar)

SAMSUNG DIGITAL CAMERA
(Mongolia – nie pojawiła się w opowieści Susie…musiała zapomnieć…)

antarctica2 (2)
(Antarktyka)

* helados – lody
** milonga – miejsce spotkań dla ludzi tańczących tango.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Rodzina i Przyjaciele Królika i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Susie. Bez definicji.

  1. Naprawde super wywiad i ta pani powiedziala wiele madrych oczywistosci, ma ktore jednak wiekszosc ludzi nie wpada takich jak to ze pogon za zapewnieniem sobie bezpieczenstwa wcale nam tego bezpieczenstwa nie daje, ze np samochod na kredyt to wiezienie, pasyw, a nie osiagniecie zyciowe. Ten cel sie ciagle oddala a ta pogon to pulapka. Zycie ktore prowadzi Susie jest rzeczywiscie latwiejsze do zrealizowania niz wiekszosc osob mysli, ale jednak zwroce uwage ze Susie pochodzi z Californii, co daje jej uprzywilejowana pozycje na globalnym rynku pracy i w dostepie bezwizowym do wiekszosci krajow. Gdyby byla np. z Tajlandii, nie moglaby liczyc na taka elastycznosc w zatrudnieniu.

  2. Bardzo fajna rozmowa, ciekawa osoba – zawsze warto posłuchać takich osób, chociażby żeby popatrzeć z trochę innej perspektywy na swoją codzienność. Podoba mi się to, co Susie mówi o świadomości podróżowania – bo przecież zawsze jest w nim pewne niebezpieczeństwo, że stanie się ucieczką człowieka przed sobą czy zaliczaniem kolejnych atrakcji. To fakt, że Susie pochodzi z USA, ma zawód, który jest potrzebny na całym świecie, i to może jej ułatwiać podróżowanie, ale i tak zawsze imponuje mi taka odwaga. Bo przecież wiele z nas poprzestaje na marzeniach, żeby coś zrobić 🙂

    • Kijkowna pisze:

      Dziękuję bardzo w imieniu swoim i Susie. Po opublikowaniu tego artykułu z koleżankami prowadziłyśmy dyskusję, czy życie Susie jest fajne, czy nie. Z opinii większości wynikało, że przed czymś ucieka i że to smutne, że nie znalazła miejsca dla siebie w życiu. Moje zdanie jest takie, że nie musimy marzyć o tym samym i nie musimy marzyć całe życie o jednym, bo przechodzimy w życiu przez różne etapy. Ważne jest żeby chociaż część marzeń spełniać i robić to co uważa się za stosowne nawet, jeśli inni uważają inaczej.

  3. Pingback: Ukamienowanie Gloriety i inne historie z serii “kradzieże i rabunki w Buenos Aires’. | Magdalena's Party

  4. Pingback: Koniec języka za przewodnika, czyli poruszanie się komunikacją miejską po Buenos Aires. | Magdalena's Party

Dodaj komentarz